Matura to bzdura, czyli moja opinia o przedmiotach szkolnych

    Kolejna kawa i kanapka z czekoladą podczas pisania. Nigdy mi się to nie znudzi.
   Witam ponownie w moim jakże cudownym blogu, pełnym zastanowień, załamań i śmiechu. Dzisiaj postanowiłem podzielić się moją opinią na temat przedmiotów szkolnych oraz... Matury. Zostało mi jeszcze trochę czasu do niej, ale cóż.
   Pytanie nr 1: Czemu postanowiłem napisać takie oto cudo? Z pewnej sytuacji, która wynikła w mojej dalekiej rodzinie.
   Jedna z moich kuzynek zdawała maturę i jak to bywa, złożyła papiery na studia, na które chciała się dostać. Papiery złożone, wszystko fajnie, czekamy. Złożyła papiery chyba do 4 szkół - wszystkie to odrzuciły (na jedno miejsce zgłaszało się około 300-500 osób). Dlaczego? Cóż.
   Laska zdała maturę z niemalże idealnymi wynikami - ze zwykłej, jak i rozszerzonej części. Jedynym minusem w jej wyniku, była matura z historii. I teraz wyjaśnijcie mi drodzy dyrektorzy i nauczyciele, po kiedy ch*ja nam historia?
   Rozumiem, musimy znać historię naszego kraju, fajnie, to jeszcze jakoś "zniosę". Ale. ALE. Po co mi do wiadomości kiedy kto zmarł? Powiedzmy taki, no nie wiem. Jakiś przywódca? Nie mam z tą osobą nic wspólnego i nie interesuje mnie historia jego życia, np. ile miał żon, córek, synów, wrogów, braci, itd.
   Historia Japonii czy starożytnego Rzymu mnie nie interesuje. Tak samo Egipt, średniowiecze. Nie rozumiem po co mamy zdawać maturę z czegoś, co nie przyda się nam do życia. Po co mi wiedzieć w którym roku zmarł poszczególny "ważny" faraon, skoro idę na tłumacza? Po co mi wiedza o tym, czym walczyli chłopi, skoro idę na informatyka? Po co mi wiedzieć imiona córek tego i tego faceta, skoro mnie to nie interesuje i nie mam zamiaru iść na kogoś, kto nie będzie tego potrzebował?
   To samo tyczy się, powiedzmy, matematyki. Po co mi wiedzieć ile to pierwiastek z 7 x 10 + (45 x 60/6 : 5)? Po co mi wiedzieć, ile wynosi masa słońca x masa wszystkich planet? Skoro nie jestem zainteresowany matematyką i jest mi ona nie potrzebna w życiu, jeśli chcę zostać psychologiem, gdzie potrzebne jest zrozumienie, a nie mnożenie, pisarzem, gdzie potrzebny jest czas i pomysły, a nie pierwiastki, czy też malarzem, gdzie potrzebne jest dobre oko i talent, a nie stwierdzenie Pitagorasa.
   To samo tyczy się fizyki kwantowej.
   W wielkim skrócie: pytanie do wszystkich nauczycieli, dyrekcji, itp:
Czemu do jasnej k*rwy nie zrobicie tak jak jest w Stanach?






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyjaśnienia + moja obecna sytuacja

Kilka słów, czyli początek roku szkolnego i nowe przedmioty szkolne + trochę o czymś innym